Kryzys w social media z wódką Extra Żytnia po 4 latach

Wódka Extra Żytnia - afera na Facebooku
Afera wódki Extra Żytnia uczy nie tylko tego, jakie konsekwencje może mieć beztroskie podejście do publikowania zdjęć znalezionych w internecie. Pokazuje też jak dwie duże firmy (agencja Project i Polmos, właściciel wódki Extra Żytniej) niehonorowo odcięły się o swojego pracownika. W dzisiejszym wpisie, ponieważ ten kryzys w social media właśnie obchodzi swoją 4. rocznicę, przypominam o co chodziło z aferą i jakie skutku może przynieść…reklamowanie wódki.
Wódka Extra Żytnia – afera na Facebooku
Skandal z postem na profilu wódki Extra Żytniej wybuchł 18 sierpnia 2015 r. Pojawił się post z podpisem „Gdy wieczór kawalerski wymknie się spod kontroli. Wina Żytniej?”. Ilustrowało go zdjęcie z napisem „KacVegas” i grupą mężczyzn niosącą innego. W domyśle: jeden z uczestników zakrapianej alkoholem imprezy niedomaga, więc niosą go równie pijani kumple.
Problemem było to, że na grafice dobranej do postu uwieczniona została tzw. zbrodnia lubińska. Mężczyzna niesiony na zdjęciu to Micha Adamowicza, elektryk z Zakładów Górniczych w Lubinie i członek „Solidarności”. Zmarł w wyniku ran postrzałowych głowy odniesionych podczas tłumienia przez milicję demonstracji 31 sierpnia 1982 r. w Lubinie. Internauci szybko to wykryli i zaczęło się piekło.
Niefrasobliwe podejście słono kosztuje
Ten kryzys w social media miał poważne konsekwencje. Szybko ujawniono, że publikację przygotowała Marta S., pracownica agencji marketingowej Project z Torunia. Te katastrofalną wpadkę szeroko komentowano w mediach. Wypowiadali się wpływowi pracownicy branży marketingowej, social mediów, dziennikarze.
Od autorki posta odciął się nie tylko producent alkoholu (zatrudniający agencję do prowadzenia kanałów społecznościowych Polmos Bielsko-Biała), ale także jej własny pracodawca. Została zwolniona z pracy. Na wszystkich zgodnie wylała się fala hejtu, a sama Marta S. padła ofiarą internetowego linczu.
Kto poniósł konsekwencje afery Wódki Extra Żytniej?
Przy okazji wyszło także na jaw, że pracownica nie była zatrudniona na umowę o pracę, a na umowę zlecenie. A więc osobiście ponosiła odpowiedzialność za to, co wykonywała podczas pracy na rzecz pracodawcy (formalnie zleceniodawcy). De facto: za kryzys w social mediach, jaki wybuchł na fanpage’u wódki Extra Żytnia. Nie chronił jej Kodeks Pracy. Została zatem pozwana cywilnie o pomówienie przez jedną z osób widocznych na zdjęciu, pamiętającą wydarzenia określane jako zbrodnia lubińska. Ostatecznie doszło do ugody, w której wyniki musiała zapłacić 15.000 zł. Sprawdzano także, czy można pozwać ją za bezprawne wykorzystanie zdjęcia, ale to postępowanie ostatecznie umorzono.
Czego nas nauczyła afera wódki Extra Żytnia
W tej sprawie warto zwrócić uwagę także na kwestię internetowego hejtu. W niezliczonych komentarzach zarzucano Marcie S. niewiedzę, nieznajomość wydarzeń historycznych jak właśnie zbrodnia lubińska, ignorancję, brak kompetencji, a nawet działanie celowe (co wtedy i obecnie wydaje się jednak najmniej prawdopodobne). Komentujących rozsierdził dodatkowo fakt, że autorka jest absolwentką historii, a fakt iż post reklamował wódkę Extra Żytnia dodatkowo spotęgował siłę agresji słownej.
Prawda jest jednak taka, że niewielu Polaków spoza regionu Lubina słyszało wcześniej o ów wydarzeniu z 1982 r. Ten kryzys w social mediach miał wiec paradoksalnie wymiar edukacyjny. Po pierwsze dowiedzieliśmy się więcej o historii stanu wojennego (z ręką na sercu kto z nas wcześniej słyszał o wydarzeniu jak zbrodnia lubińska?). Po drugie pokazała on, na kogo spada odpowiedzialność prawna w modelu pracy na zlecenie. Po trzecie wreszcie ukazała ona siłę komunikacji za pomocą kanałów social media i zagrożenia. W tym wypadku szczególnie zagrożenia, które się z tym wiążą.
Czytaj także: